Cisza, spokój, chłopacy jeszcze nie wrócili z zajęć, a ja celebrując chwilę zrobiłam sobie herbatkę z rumem, zapaliłam ukochane świeczuszki, w tle nuciła Cesaria Evora.
Wzięłam aparat w ręce, a moim obiektem do fotografowania została świeczka.
Patrząc w płomień, myśli same zaczęły napływać.
Jak ważny jest dla nas ogień, płomień, ciepło ogniska ?
Dla mnie jest magiczny, ma coś w rodzaju uzależnienia. Siedząc często jesienią przy ognisku, zaobserwowałam, że prawie każdy patrzy w ten rozżarzony krąg, podziwiając tańczące jęzory ognia. Wtedy nastaje chwilowa cisza.
Gdzieś są śpiewy wczasowiczów, pisk wydr, skrzek sów i najpiękniejsze rykowisko jeleni. Jednak tak naprawdę jesteśmy My, magiczne migoczące światło i ciepło które nas w tym momencie rozpiera.
Ogień służy do grzania, gotowania, odstraszania zwierzyny od zarania dziejów. Dym z ogniska służył do porozumiewania się plemion. Ludowi „synoptycy”, obserwując dym z palącego się ogniska, przepowiadają pogodę. Szamani i czarownice do dziś przy ognisku odprawiają swoje magiczne rytuały.
Ogień naprowadzał zaginionych żeglarzy z morza, którzy dzięki budowanym latarniom wiedzieli w którym porcie w w danym momencie są. Do dziś na naszym wybrzeżu stoją latarnie, do dziś pokazują kierunek nawigatorom. Zamiast ognia oczywiście jest żarówka, która migą swoją ustaloną częstotliwością, wykrzykując światłem nazwę swojego portu.
Kiedy zaczęłam myśleć o latarniku, który mozolnie, kilkakrotnie w ciągu doby wciągał drewno na szczyt latarni, aby podtrzymać płomień dla marynarzy, przypomniała mi się nasza podróż z moją ” niesiostrą ” i jej synem do trójmiasta, której pomysł bardzo Wam polecam.
Ponieważ podróż ze Szczecina do trójmiasta jest mozolna, droga zakorkowana i nudna, my postanowiłyśmy sobie wydłużyć, zarazem uatrakcyjnić podróż. Chłopcy zostali zaopatrzeni w paszporty latarni morskich, i z mozołem pokonywali schody na kolejny szczyt budynku. Na początku naburmuszeni, bali się wejść na szczyt i poczuć wiatr we włosach. Jednak po kolejnej wspinaczce pokonywali lęk wysokości, a każdy stempelek w paszporcie motywował do kolejnych wyzwań:)
W ten sposób do trójmiasta jechaliśmy dwa dni, zwiedzając po kolei małe miasteczka i stojące w nich latarnie. Delektowaliśmy się zapachem morza i piaszczystych plaż, pożeraliśmy lody, a na nocleg wylądowaliśmy w Łebie.
Ale to już zupełnie inna historia z pięknymi ruchomymi wydmami w tle.
Dlatego dziś czas przygasić świeczkę, dziękując za kolejny dzień.
Wam proponuję wziąć mapę w rękę pozaznaczać latarnie w naszym rejonie i wyruszyć w zimowy weekend ich szlakiem.
Zamiast robić sobotnio – niedzielne porządki, odpoczniecie z szumem fal, opowiadając waszym pociechom o ciężkiej pracy latarnika.
W tym czasie powietrze nad morzem jest najzdrowsze, a zimowe zwiedzanie świetnie poprawia humor na następne dni.