Kochani pozostało 5 dni do świąt. Pamiętajmy jednak, że święta łącznie z Wigilią trwają tylko 3 dni. To ten czas przedświąteczny powinien już być pełen wdzięczności i radości.
Jak Wy wykorzystujecie ten czas?
Biegacie po ostatnie prezenty po galeriach, stojąc w gigantycznych kolejkach, trąbiąc w korkach?
Kupujecie tonę jedzenia na całe 3 dni? Pucujecie zmęczeni, upoceni swoje mieszkania, tak aby wszystko lśniło… po co?? I tak kiedy zasiądziecie do stołu, nikt nie zauważy brudnych okien, bo będzie już ciemno, nikt nie zje tony jedzenia, bo po 4 potrawie wszystko miesza się w brzuchu, nikt nie zauważy , że pierogi zostały ulepione wcześniej i są mrożone, zupa wcześniej zawekowana.
A może jednak puszczacie świąteczne piosenki, zapalacie wieczorem świece, spacerujecie po mieście, aby podziwiać dekoracje, poczuć ten piękny czas jako rodzinny, spokojny a nie zaganiany.
Ja zdecydowanie wolę tą drugą opcję świętowania. Obojętnie , czy robiłam dla rodziny wigilię u siebie w domu, czy jadę na wigilię do rodziny, tak rozdzielam nam wszystkim pracę , aby nikt nie poczuł zmęczenia. Jest nawet czas na spotkanie się koleżanką przy winie,:)
Oczywiście dla mojego syna wycieranie kurzy jest mega ciężkim obowiązkiem, natomiast mój niemąz robi to rewelacyjnie szybko. W związku z tym, to Bartek najczęściej ściera na tarce pieczarki do farszu,wałkuje ciasto, ja myję okna , a niemąz ponieważ nie lubi kotów, szybkim ruchem wykurza wszystkie podłóżkowe koty z domu.
Każdy ma coś do zrobienia, jednak nie zajmuje nam to całego weekendu, o zgrozo kilku dni. Prezenty zawsze kupuję miesiąc wcześniej, z racji tego , że nie mam jak się wyrwać z pracy, a po pracy jeżdżę z synem na zajęcia, nie mam jak łazić po sklepach. Hurrraaaa!
Prezenty kupuję internetowo, wszystko dochodzi na czas, mam możliwość sprawdzenia, odesłania i nie wchodzę w te tłumy !
W poprzedni weekend niemąż wykurzał zadomowione w kątach koty z naszego domu. Aby mu nie przeszkadzać, poszliśmy z synem do sklepu:))
Młodemu skończył się blok, a trzeba było wykonać ostatnie prace plastyczne w szkole, dlatego pojechaliśmy do najmniej obleganej galerii handlowej Ster.
Jednak i tam, kiedy między barszczykami, lampkami znaleźliśmy blok A3, powitała nas do kas kolejka na całą długość sklepu. Nie nadaję się na takie rzeczy, najzwyklej w świecie szkoda mi czasu. Odłożyliśmy blok, podzwoniliśmy po osiedlowych koleżankach, pożyczyliśmy 2 kartki, a my spędziliśmy ten czas na paszteciku, popijając barszcz. I to była jedna z piękniejszych chwil, i duża lekcja dla mojego syna.
Kiedy usiedliśmy przy stoliczku, sprawdzając które paszteciki są z serem , koło nas usiadł Pan z synkiem. Synek niósł zwykle metalowe wiadro, tatuś siadając powiedział „ postaw Tu”. Synek nie robiąc żadnego problemu postawił wiadro kolo siebie,ciut w innym miejscu niż wskazał tata. Tata się zdenerwował, krzyknął, wziął wiadro pizgnal o kafelki mówiąc, tu miałeś postawić !! Spojrzeliśmy się z Bartkiem porozumiewawczym wzrokiem… tiaaa nerwy o pierdy. Dosłownie za kilka sekund, tatuś wstając po paszteciki, wlazł w swoje przestawione wiadro, robiąc kolejny huk na połowę sklepu. My nie ukrywam wybuchliśmy śmiechem. Tatuś spojrzał się na nas, pogłaskał syna, zaczął się śmiać. Sam chyba zrozumiał, co zrobił przed chwilą.
Kiedy on wybuchał złością przy swoim synku, jego żona pomagała przy kasie sparaliżowanemu panu na wózku.
Kolejka po paszteciki była długa. Pani w kasie poirytowana, chciała wyprzedzić chorego Pana i szybciej powiedzieć jego zamówienie. Jednak Pan z niesamowitą cierpliwością, sam powiedział co chce kupić. Na końcu zabrakło mu 2 złotych do barszczyku. Ekspedientka już lekko poirytowana kolejny raz mówi, ze musi Pan dopłacić. Człowiek władający jedna ręka z przykurczem, próbował wyjąć ze swojego portfelika te cholerne dwa złote. Bartek chciał podbiec i dać, ale właśnie żona poirytowanego o wiadro Pana , stała obok i podała. Pan poprosił, aby owinąć paszteciki i czy można mu pomóc zanieść barszczyk do stołu. Pomogłyśmy z Panią temu Panu.
Prosił , czy mogę mu podać kubek , a on się napije, jadł taki zadowolony tego pasztecika – SAM… Na końcu podziękował nam i odjechał kierując dżojstikiem swój wóz. Łzy stanęły nam w oczach. Nie denerwuje się , że mu spada pasztecik, że prosi o potrzymanie kupka, instruuje mnie, abym wolno przykładała mu kubek do ust, bo może się poparzyć…Był szczęśliwy, bo Sam kupił, sam zjadł i odjechał. Czymże było to cholerne wiadro, w porównaniu z wysiłkiem tego człowieka.
Czym jest nasza złość na mężów, dzieci, rodziców. Ja też się czasem wkurzam na swoją mamę, ale właśnie za to , że czasem zapomina co jest najważniejsze w życiu. Mogę u niej zjeść zamówioną pizze, zamiast cudownego obiadu , ale wolę by posiedziała z nami i porozmawiała. Czy Ona wie, czy Ja, Bartek …albo czy Ona jutro jeszcze będzie. Pisząc to mam cały czas w głowie moją znajomą, która miesiąc temu straciła swoje dziecko. Czekałą na niego w domu i już nie wrócił…Czym są dla niej te święta. Gdzie radość z kupowania prezentu dla ukochanego dziecka, ubieranie wspólne choinki, wygłupy….
A my mając wszystko co najważniejsze, potrafimy zamartwiać się i nakręcać pierdołami.
Dlatego życzę Wam kochani miłości w te święta… do ludzi, zwierząt , roślin….. Spójrzcie na świat trochę przychylniej. Ja też w grubej kurtce, wkładam trójkę dzieci w foteliki codziennie, też się spieszę czasem cholernie….ale wsiadam włączam radio i śpiewamy ( oj głośno) . Przecież Oni tylko wsiadają, to ja się spieszę nie te dzieci. One nie muszą mieć czystych okien. Mogą mieć gałązki z lampkami zamiast wielkiej choinki… ale z pewnością czekają na upominek od Mikołaja, na wolne kolana u taty i uśmiechnięta mamę.
Cieszcie się ze wspólnie spędzonych chwil.
Szczęśliwych Świąt!